Aktualizacja 2020-09-05
Pożegnanie gór ?
Koronawirus ukradł mi wiosnę i sezon rozpocząłem z dużym opóźnieniem. Brzuch zaokrąglił się pasiony stresem.
Gdy wreszcie wybrałem się na pierwsze rowerowe wycieczki, z krakowskich wzniesień ujrzałem majaczące w oddali beskidzkie szczyty, zapraszające do odwiedzin.
Z tęsknotą spoglądałem tam, oklepując spoconą twarz by zmniejszyć populację kąsających owadów. Przyspieszony oddech i rytm serca niemogące się uspokoić
mówiły mi, to już koniec, nie marz już o tamtych zarośniętych przestrzeniach, nie dasz rady. Zrealizowałeś już plan, szósty krzyżyk pęknął.
I nadszedł sierpień, pora mojego urlopu. Co zrobić z tym czasem, skoro nie mogę sobie wyobrazić innego wypoczynku niż tam wśród lasów ustępujących czasem pola halom
z których można podziwiać pofałdowaną ziemię prawie gdzieś u stóp. Przeszukałem oferty i wybór padł na nocleg gdzieś na końcu drogi, za to tuż pod Leskowcem.
Odżyły pragnienia. Leskowiec widziałem jakieś 36 lat temu. Czas obudzić wspomnienia.
Wycieczka na Leskowiec.
Trasa: Rzyki osiedle Mydlarze - Przełęcz pod Gancarem (bez szlaku) - Leskowiec (niebieski, żółty) - Przełęcz Władysława Miodowicza (żółty)
- Rzyki osiedle Mydlarze (czarny)
Z pod chałupy ruszyłem leśną ścieżką (początek Osiedle Mydlarze Rzek) oznakowaną z rzadka kropkami i zielonymi maźkami na grań na której były już szlaki prowadzące do schroniska na Leskowcu.
Na szlaku spotkałem już trochę ludzi, matek z dziećmi. Myślałem jak odnajdę schronisko, mając w pamięci obraz z dawnych lat. Po podejściu (jedynym troszkę ostrzejszym) wzdłuż
słupów energetycznych wyszedłem na pierwszą łąkę z panoramą na okoliczne miejscowości.
Tam trochę odpocząłem wreszcie ciesząc oczy namiastką ulubionych widoków. Tuż obok jest
kaplica p.w. Matki Bożej, a okolicę nazwano Groń Jana Pawła II. W zasadzie tam, tuż obok kaplicy, jest schronisko. Nie poznałem go zupełnie, choć ściany nadal są wyłożone
pomalowanymi na czerwono deskami. Sporo było ludzi siedzących przy ławach rozstawionych przed obiektem z dala od siebie i jak gdyby unikających pomiędzy sobą kontaktu.
W schroniskowym bufecie panuje maseczkowa maskarada. Dziwnie tak patrzyć na zamaskowane twarze, ale okres jest wyjątkowy.
W pamięci miałem niedaleki szczyt Leskowiec, z którego rozległej polany roztaczała się szeroka panorama. Znaki wskazywały, że to jakieś 20 min.
Ruszyłem tam, a lekki ból nóg mówił mi że to mogą być już ostatnie moje odwiedziny. Na szczycie jest tak jak dawniej rozległa hala z której można podziwiać widoki
przynajmniej w dwóch kierunkach. Z jednej widać Babią Górę, Policę i Pilsko. Przy dobrej pogodzie można w przełęczach dojrzeć Tatry. Po drugiej stronie między drzewami
gnieździ się już cywilizacja - Andrychów.
W tak pięknym miejscu nie sposób nie przycupnąć na przygodnym konarze i spojrzeć tam gdzie wzrok nie sięga - w najgłębsze zakamarki pamięci w czasy gdy wszystko było prostsze,
a młodość z lekkością pochłaniała kilometry i przewyższenia.
Na Leskowcu w schronisku spałem chyba dwa razy, za każdym w zupełnie innej scenerii. Raz wybrałem się z kolegą z Wadowic, zgubiliśmy żółty szlak gdzieś już na początku drogi.
Nieco zestresowani uznaliśmy, że najlepiej w takiej sytuacji to zejść w dół do cywilizacji, a do niej muszą nas zaprowadzić napotkane przewody energetyczne. W ten sposób
trafiliśmy do Ponikwi i stamtąd już szlakiem do schroniska. Schronisko było pełne ludzi i nie można było liczyć na nocleg w pokojach. Zarezerwowaliśmy sobie plecakami miejsca na
ławach pod ścianą, uznając że to będzie najlepsze miejsce do spania (jak się okazało nic bardziej mylnego !) i udaliśmy się na szczyt Leskowca. Na nim zobaczyliśmy prawdziwe
miasteczko z namiotów rozstawionych przez przybyłą młodzież (naszych ówczesnych równolatków). Zerknęliśmy na panoramę i w obliczu nadciągającej ćmy, zwiastującej nieuchronne
mycie głowy przeplatane elektryzującym sterczeniem włosów, ruszyliśmy szybkim krokiem w drogę powrotną. Wchodząc do schroniska już byliśmy pewni, że burza nie ominie Leskowca.
Zrobiło się ciemno. Głuche pomruki przeplatały się z ostrymi odgłosami wyładowań. Zupełna ciemność rozjaśniana była rozbłyskami niczym błyskami fleszów aparatów fotograficznych.
Na ułamki sekund można było zobaczyć twarze cięgle nowo przybywających gości, a przez okno, niczym z horrorów zaglądające konary drzew. Burza nie trwała długo, ale była na tyle
intensywna, że chętnych na nocleg było o wiele więcej niż mogła pomieścić podłoga jadalni. Spaliśmy na ławach, pod ławami, na stołach i pod nimi. Nie wyspałem się, jak wspomniałem
ława była najgorszym miejscem na nocleg. Przez całą noc pilnowałem, żeby nie spaść na głowy tych co spali po de mną.
Innym razem popołudniową porą wybraliśmy się do tegoż schroniska. Na końcu wsi Ponikiew zastał nas zmierzch. Wchodząc do głębokiego lasu już ledwie można było rozróżnić
konary drzew. W lesie panowała głucha ciemność. Zapalałem tylko na chwilę latarkę, żeby wyznaczyć kierunek marszu i tupotem butów sprawdzaliśmy czy nadal jesteśmy na ścieżce.
Dopiero pod koniec podejścia na grań przez rzedniejący las można było zobaczyć jaśniejszy odcień nieba coraz bardziej rozjaśniany przez wschodzący księżyc. Droga graną była już przyjemna,
bo oświetlona blaskiem księżyca. Przed drzwiami schroniska stanęliśmy gdy zegarki wskazały dokładnie północ. W tej szczególnej chwili mieliśmy już zapukać do zamkniętych drzwi
gdy padła propozycja, że może przed spaniem łykniemy trochę ożywczej górskiej wody z oddalonego o jakieś 10 min drogi źródełka. Tak też zrobiliśmy i ponownie przed drzwiami schroniska
stanęliśmy już nieco po okresie w którym duchy wyłażą z legowisk by naprzykrzać się mieszkańcom. Zapukaliśmy w zamknięte drzwi. Po chwili ukazali się dwaj przestraszeni
gospodarze, spojrzeli na nas i niepewnym głosem zapytali " A co wy to robicie ?". Odparliśmy "przyszliśmy na nocleg". W odpowiedzi usłyszeliśmy "O tej porze ?" Drugi powiedział
"No , ale skoro już przyszli to trza ich przyjąć". Później dopytali się czy to my jakieś pół godziny wcześniej byliśmy pod schroniskiem. Wyjaśniliśmy, że bardziej byliśmy spragnieni
niż śpiący. Rano okazało się że byliśmy jedynymi gośćmi.
Spojrzałem na zegarek. Nadeszła pora wyrwać się ze wspomnień i ruszyć w powrotną drogę. Wybrałem czarny szlak odchodzący w dół niedaleko schroniska w stronę osiedla Mydlarze wsi
Rzeki. Droga niezbyt ciekawa, do tylko w górnej części przez przesieki w lesie można było zobaczyć sąsiednie zbocza. Na końcu szlaku jest ciekawa chałupa kuźni i figurka upamiętniająca
pobyty Karola Wojtyły późniejszego Papieża Jana Pawła II.
Wycieczka na Łamaną Skałę
Trasa: Rzyki osiedle Potrójna - rozejście szlaków pod Smrekowicą (żółty) - Łamana Skała (czerwony)
- powrót tą samą drogą
W kolejny dzień wyruszyłem późno nie mogąc się zdecydować na miejsce odwiedzin. Na mapie przykuła moją uwagę nazwa góry Łamana Skała. Wybrałem się tam żółtym szlakiem
z osiedla Potrójna Rzyk. Początkowo szeroka droga łagodnie wznosząca się w górę przechodzi w ścieżkę stromo wznoszącą się na rozejście szlaków pod Smrekowicą.
Ścieżka jest przyjemna prowadząca przez niezbyt gęsty las, przez który prześwitują widoki na pobliskie zbocza. Lecz nie było mi dane cieszyć się tym. Ogólne braki kondycyjne
zalewając mi potem oczy i zmuszając do przystanków co kilkadziesiąt metrów sprawiły, że jedyną myślą kołaczącą w głowie była sentencja moich dzieci ze szczenięcych lat .
"Daleko jeszcze?".
Jeszcze kilka kroków ostrym podejściem i znalazłem się na ścieżce łagodnie to pnącej się w górę, to opadającej w dół, a prowadzącej granią. Pomyślałem czas przekąsić targaną wałówkę i zacząłem
rozglądać się za odpowiednim miejscem. Już kilkadziesiąt metrów od wejścia żółtego szlaku na grań zobaczyłem miejsce w którym rozstąpił się las zostawiając na wzgórku samotne
uschnięte drzewo. To było odpowiednie miejsce. Jak się później okazało najciekawsze w mojej wycieczce. Rozstąpiła się panorama pobliskich wzniesień lekko przysłonięta młodymi drzewami.
Usiadłem się na korzeniu i zajadając delektowałem uroczym miejscem.
Dalsza część drogi na Łamaną Skałę prowadziła jasną szeroką ścieżką wijącą się granią wśród rozstąpionego mieszanego lasu. Czasem zza drzew widać pobliskie wzniesienia.
Uwielbiam takie klimaty. Minąłem zupełnie nie zauważoną Madohorę i znalazłem się na szczycie Łamanej Skały. Wśród lekko rozstąpionych drzew znalazł się skrawek trawy, a w najwyższym miejscu
wzniesienia rośnie dorodna jarzębina przygłuszona z tyłu przez gęsty las. Tabliczka na niej wskazywała wyraźnie, że to właśnie to miejsce, Rozejrzałem się wkoło, spojrzałem na
wątłe trawy u stóp i pomyślałem - skała może by się tu gdzieś znalazła, ale że łamana ? Pozostało w kwestii wyobraźni.
Rozłożyłem mapę kalkulując drogę powrotną. Jakąś godzinę drogi stąd jest Potrójna z ładną rozłożystą polaną, dalej jedną odnogą góry można zejść do osiedla Hatale Rzek - kolejna godzina.
Przemnożyłem to przez mój współczynnik kondycyjności i ze spuszczoną głową ruszyłem w powrotną drogę tą samą trasą co przyszedłem.
Tam gdzieś w połowie drogi na Potrójną jest dawna chatka studencka Chatka Pod Potrójną z którą łączą mnie miłe wspomnienia.
Idąc tak pokonany przez swoja słabość, zamyśliłem się.
Kiedyś prowadziłem grupkę przyjaciół właśnie do tej chatki. Na Leskowcu zastał nas już zmierzch. Decydując się iść dalej i nie znając terenu trzeba było uważnie śledzić
mapę by w ciemnościach nie przeoczyć miejsca zejścia do chatki. Obawy były płonne bo na szlaku był wyraźny drogowskaz. Klimatyczne miejsce w którym młodość dawała upust swej
energii. Młodzież rozsiadła przy stołach co chwila wybuchała salwami śmiechu wspomagana płynami rozweselającymi, gdzieś z kąta izby snuły się rzewne nuty melodii Bułata Okudżawy
śpiewane przez dziewczynę w czerni. Aż nadszedł czas w którym ławy musiały ustąpić miejsca rozkładanym kanadyjkom by utulić do snu ponadprogramową ilość gości.
Rozmowy ucichły, a ja zapadłem w sen. Jakiś niespokojny i czujny, bo w pewnym momencie usłyszałem odgłosy ciężkich butów schodzących po schodach, za chwilę zaskrzypiały drzwi.
Otworzyłem oczy, ale przez nieprzeniknioną ciemność widziałem tyle samo co z zamkniętymi. W okół słyszałem rytmiczne oddechy towarzyszy, wysilając wzrok mogłem jedynie wyobrazić
sobie miejsce w którym stał piec. Z rogów sali zaczęły wyłaniać nieco jaśniejsze od tła postacie i płynąc nad podłogą kręciły się w tańcu w parach. Zamknąłem oczy. Zniknęły.
Gdy otworzyłem były nadal i zewsząd przybywało ich coraz więcej. Pomyślałem duchy. Nieprzenikniona ciemność
i głucha cisza zakłócana jedynie oddechami śpiących przyjaciół, a izba pełna tańczących par. Włosy stanęły mi dęba. Pomyślałem, która to może być godzina ? Zapewne czwarta. Powiedziałem w duchu.
No dobra duchy, czas wasz już minął. Pora na was. I nagle zobaczyłem jak pary nadal się kręcąc odpływały w dal. Po chwili słyszałem skrzypienie drzwi i przytłumiony odgłos bytów
oddalający się gdzieś po schodach od pomieszczeń sypialnych. Minęła jeszcze chwila i księżyc rozjaśnił nieco izbę. Mogłem już wyraźnie rozróżnić stojący w rogu piec i postacie
śpiących kolegów. Gdy rano opowiedziałem swą historię, usłyszałem: to właśnie ta noc, tak mogło być.
Wiem, że gdy mózg nie ma co przetwarzać, potrafi wygenerować najbardziej niesamowite obrazy, ale niepewność pozostała i na samą myśl włosy na rękach nieco się unoszą. Duchy to
czy tylko bujna wyobraźnia.
Z zadumania wyrwał mnie niesforny kamień zahaczający moją nogę. Podskoczyłem i pięknym telemarkiem uratowałem lot. Pomyślałem, kiedy ostatni raz byłem w chatce ?
Policzyłem dziesięciolecia i wyszło jakieś trzy i pół.
Kamień wiedział co robi, bo właśnie doszedłem do rozstajów dróg, gdzie rozpoczęło się zejście. Tak pokonany schodziłem do wsi, a w uszach słyszałem strofy znanej melodii.
"Zostanie tyle gór ile udźwignąłem na plecach
zostanie tyle drzew ile narysowało pióro ...
Tak gotowym trzeba być do każdej ludzkiej podróży
tak zdecydują w niebie, lub serce nie zechce już służyć ..."
Wycieczka na Magurkę Wilkowicką
Trasa: Przełęcz Przegibek - Magurka Wilkowicka (niebieski) - powrót tą samą drogą
W ostatni dzień pobytu, w drodze powrotnej postanowiłem zwiedzić miejsce, w którym jeszcze nigdy nie byłem - Magurkę Wilkowicką.
Z parkingu na Przełęczy Przegibek ruszyłem szeroką drogą niebieskimi znakami. Pnie się jednostajnie w górę i idąc nią można dojść do samego schroniska. Ale w pewnym momencie szlak
skręca w kamienistą ścieżkę prowadzącą otwartym ternem wśród lasów i łąk. Przyjemna trasa i mało wymagająca.
Samo schronisko umiejscowione jest na rozległej polanie. Budynek okazały murowany z 1913 roku.
Miejsce nie przypadło mi do gustu. Mnóstwo ludzi, którzy rozsiedli się w różnych miejscach polany małymi grupkami.
W oddali można zobaczyć Skrzyczne, a z drugiej
strony Górę Żar. Miejsce raczej spacerowe i nastawione bardziej na sport niż turystykę górską.
Wracając pomyślałem czy to będzie już koniec moich wycieczek ? Czy słowa piosenki "Piosenka Weterana" są już o mnie ?
"Jeszcze plącze się w pamięci Czas powrotów
Jesień w górach i Bieszczadzki trakt (dla mnie Beskidzki)
Jeszcze budzisz się ze słoną łezką w oku
I wyruszyć chcesz z plecakiem gdzieś na szlak
Już nie twoje buty całkiem przemoczone
I nie tobie samby, bluesy świerszczyk gra
Jeszcze łudzisz się nadzieją, że nie koniec
Że tam wrócisz, że Bieszczadzki (Beskidzki) koncert trwa
"
Strona główna