A góry coraz wyższe

Za kilka chwil zostaną już tylko wspomnienia

Pasmo Jaworzyny 2024 - Z Muszyny do Życzanowa

nagłówek

A góry coraz wyższe i wszędzie coraz dalej

Pasmo Jaworzyny 2024 - Z Muszyny do Życzanowa

Aktualizacja 2024-08-09

Kolejny spacer w Beskidzie Sądeckim, a dokładniej po Paśmie Jaworzyny.

Trasa: Muszyna - Wielka Pusta (żółty) - Bacówka nad Wierchomlą (Niebieski) - Rozdroże pod Runkiem (niebieski) - Hala Łabowska (czerwony) - Cyrla (czerwony) - Makowica (czerwonyNiebieski) - Podmakowica (Niebieski) - Życzanów (żółty gminny)
Szlakowy czas przejscia: My podzieliliśmy wycieczkę na cztery dni:
Muszyna - Bacówka Nad Wierchomlą - 5 godzin
Bacówka Nad Wierchomlą - Hala Łabowska - 3 godziny
Hala Łabowska - Cyrla - 2,5 godziny
Cyrla - Życzanów 2 godziny

Panorama z nad Szcawnika
Tym razem rozpoczęliśmy przygodę od Muszyny.
Rozpoczęliśmy, mówię tu, bo tym razem szedłem nie tylko z towarzyszem, który jest ze mną na takich wycieczkach od lat 80-tych czyli z moim plecakiem, ale też z kolegą, z którym moja znajomość trwa znacznie dłużej niż moja współpraca z plecakiem, bo od pierwszych klas podstawówki, a to jakieś kilkanaście lat więcej.
Muszyna przywitała nas chłodną, choć nadzwyczaj suchą pogodą, zważając na padające deszcze podczas podróży pociągiem. Idąc tak wśród zabudowań Muszyny, później Złockiego nie byliśmy jeszcze pewni czy pójdziemy najbliższą drogą - doliną Szczawnika, czy bardziej widokową żółtym, a później niebieskim szlakiem.
Pogoda na tyle się ustabilizowała, że nadszedł czas na przypomnienie sobie drogi, której nie szedłem jeszcze w tym wieku, czyli rozpoczynająca się od Szczawnika szlakiem żółtym, a celem naszym było Schronisko Nad Wierchomlą - miejsce, które zawsze odwiedzam będąc w okolicy.
Sama droga jak pamiętałem powinna się zacząć stromą wąską ścieżką, a później przez hale, na których były wypasane owce. Czas jednak zrobił swoje podejście jakimś dziwnym trafem złagodniało, a hale zamieniły się w łąki, na których zamiast równiutko koszących trawę owiec, widzimy słupy i liny wyciągów narciarskich. Nie przeszkodziło to jednak ukazaniu się panoramy w kierunku Jaworzyny Krynickiej i słowackich szczytów już za Leluchowem.

Panorama z wyciągów narciarskich nad Szcawnikiem Panorama z wyciągów narciarskich nad Szcawnikiem Wejśce do lasu niebieskim szlakiem na Pustą Wielką Pusta Wielka Wielkie mrowisko pod Pustą Wielką
Tu przyszła refleksja, nie widziałem pewnego szczytu jeszcze w tym wieku. Pomyślałem, co później podchwycił kolega, że to może jakaś godzinka, może niecała dłużej, ale warto zwiedzić Pustą Wielką.
Z miejsca, w którym, kończyły się słupy wyciągów, niebieski szlak na tą górkę wchodził w wąską ścieżkę wiodącą przez las. Tak las pamiętałem, ale ta ścieżka wydawała mi się bardziej okazała w tamtym wieku. Sama Pusta Wielka wyglądała podobnie jak podczas poprzednich odwiedzin. Sam szczyt, niewielkie wzniesienie, górujące nad niewielką polaną i otoczony zewsząd lasem. Nic nadzwyczajnego, a jednak magia nazwy, no może wspomnień, pretendowała do znaczącego miejsca.
Wracaliśmy stamtąd rozglądając się uważnie, by zapamiętać tą okolicę, bo może już nigdy tam nie zaglądnę. Kolega nagle zatrzymał się i powiedział: spójrz co to tam takiego pod drzewem. Podeszliśmy i oczom ukazało nam się pokaźnych rozmiarów mrowisko. Wysokie gdzieś na metr i mające takąż samą średnicę. Takich rozmiarów siedliska mrówek jeszcze nie widziałem.

Panorama z grani przed Bacówką Nad Wierchomlą
Wychodząc z lasu przyszedł czas na wędrówkę otwartym terenem, którym tak jak z przed lat podziwialiśmy panoramę z lewej strony, smagani lodowatym wiatrem, omijając z rzadka występujące kałuże po niedawnych deszczach. Nie wiele tu się zmieniło, no może więcej infrastruktury narciarskiej.
Tak, nieco już zziębnięci, dotarliśmy do Bacówki Nad Wierchomlą i tu pełne zaskoczenie. Tak jak nie dziwiliśmy się, że po drodze nie spotkaliśmy praktycznie ludzi, bo może jedną grupkę podróżnych, tak w schronisku było pusto, a takiego widoku w normalnie tłocznym miejscu nie pamiętam. Samo schronisko, jak zwykle urokliwe, z pięknymi widokami i atrybutami w zaskakujący sposób wplecionymi w pejzaż. A to kwietnik w pieńku kiedyś tu rosnącego okazałego drzewa, a to miski przykręcone śrubami i łyżki przymocowane łańcuchem – zupełnie jak z kultowego filmu Miś.
Tu należał się odpoczynek już posiwiałym głowom. Tak, więc wszamawszy zasłużony posiłek wyciągnęliśmy nogi w jednym z pokoi wspominając dawne lata.

Panorama z Bacówki Nad Wierchomlą Zachód słońca z Bacówki Nad Wierchomlą
To tu przed laty, gdzieś w latach 80-tych, właśnie razem wybraliśmy się popołudniową porą, po pracy. A czasy były takie, że o transport z Krakowa było trudno. Liczyliśmy zatem na łut szczęścia, bo pociąg, który by nas na pewno gdzieś w sobie zmieścił, dowiózłby nas gdzieś na północ. Licząc na jakieś dodatkowe miejsca stojące w autobusie rozglądaliśmy się uważnie po dworcu autobusowym, a był on w miejscu gdzie teraz jest Galeria Krakowska.
W pewnym momencie wszedł jeden gość i rozglądając się uważnie podszedł do nas i tak jakby przewidując naszą potrzebę , zaproponował: jadę do Krynicy mogę zabrać. To były czasy.

Bacówka Nad Wierchomlą, poranne śniadanie
Kierowcy mający pusty przejazd, znając trudności z komunikacją podjeżdżali pod dworzec i tych, co potrzebowali podwózki zabierali, wzbudzając zresztą wielkie zadowolenie, uszczęśliwionych taką propozycją podróżnych. Nasze michy też się uśmiechnęły. My i jeszcze kilku innych ludzi w ten sposób dotarliśmy do miejsca, które było niedaleko naszego celu, czyli do Krynicy. Stamtąd, że pora była już późno wieczorna, wźęliśmy taksówkę, która zawiozła nas na sam koniec Szczawnika, gdzie było okazałe pole namiotowe, z resztą pełne ludzi siedzących przed namiotami i przygotowujących wieczorny posiłek.
Skuszeni tym widokiem, sami też nie omieszkaliśmy przycupnąć przy jakimś pniu, by zjeść ostatni posiłek tego dnia, schowany gdzieś głęboko w plecakach. Pamiętam, że wzbudziliśmy zainteresowanie biwakowiczów, gdy nas zapytali, dokąd się wybieramy. Pani, matka niewielkiej gromadki, z niepokojem cmokała, że o tej porze, a była to już prawie noc, wybieramy się w drogę przez ciemny las. Ale kolega dobrze pamiętał drogę wiodącą do schroniska, tego w którym właśnie byliśmy. Zatem kończąc, zresztą ascetyczny posiłek wyciągnęliśmy latarki i ruszyliśmy.
Teren nieco się rozjaśnił, gdy dotarliśmy na polanę schroniska, a dzieliła nas wtedy może jakaś godzinka do północy. O dziwo gospodarz jeszcze nie spał i zdziwiony naszym przybyciem wskazał miejsce w budynku gospodarczym na strychu, gdzie zresztą pokotem leżały przygotowane śpiwory młodzieży, która jeszcze urzędowała przy ognisku na nocnej imprezie.

Bacówką Nad Wierchomlą z podejścia na Runek
Kolega się nie wyspał, bo przyszła para nastolatków ( myśmy byli tylko o kilka lat od nich starsi ) i rozmawiała do świtu. Mnie jakoś to nie przeszkadzało wstąpić w objęcia Morfeusza, budząc się tylko czasami słyszanym cichym szeptem tej pary.
To zupełnie inaczej jak teras, w wygodnym pokoju, w ciszy pustego schroniska, z widokiem zachodzącego słońca za oknem. Skowronkowi – mojemu koledze zaczęły się kleić moczy, a i sowie, czyli mnie znużonemu wspomnieniami powoli nadchodziła mara senna.
Zimny poranek powoli zwlekł nas ze schroniskowych prycz. Jeszcze tylko drobne wspomnienie wymiany targanej butelki piwa na sok z gospodarzem, bo w tamtych czasach alkoholu w schroniskach niebyło i przy śniadaniu.
Kubkiem gorącej herbaty uczciliśmy moje urodziny, odkładając na wieczór, też zresztą moją uroczystość imieninową. Pogawędziliśmy miło z gospodarzami, ja podziwiałem ich wytrwałość i cierpliwość przy całodziennej obsłudze tłumów turystów, oni zaś wspominali plecaki, takie jak ja dźwigałem obecnie, a pamiętające lata 80-te. Miły pobyt trzeba było zakończyć, bo inna miła rzecz czekała, czekała nas droga.

Szopka przed Runkiem Droga przed Runkiem
A ona zaczęła się podejściem na rozdroże pod Runkiem, które zresztą, od razu na rozruchu, rozgrzało nasze podstarzałe serca.
Po takim stromszym trochę podejściu, przy drodze jest kapliczka, ale próżno jej poszukiwać idąc w tamtą stronę. Po prostu w odpowiednim miejscu trzeba się zatrzymać i obrócić w tył. Oczom wtedy ukarze się, w zasadzie nie kapliczka, ale raczej szopka fantazyjnie wpleciona w szczelinę w pniu pozostałym po ściętym drzewie.
Dalej droga prowadzi przez sporą polanę i dalej w las by przed samym rozdrożem drzewa się trochę rozstąpiły prowadząc zupełnie przyjemną drogą.

Wieczne kałurze Droga za Runkiem
Sam szczyt Runku jest o kilkadziesiąt metrów dalej w stronę Jaworzyny Krynickiej, a nasza droga prowadziła w przeciwnym kierunku na Halę Łabowską. W tym miejscu zaczyna się mniej ekscytująca droga, bo prowadząca przez lasy i tylko z rzadka z poza drzew można dojrzeć okoliczne wzgórza.
Jedynymi atrakcjami stały się kałuże, niektóre wieczne, bo odkąd tamtędy chodzę zawsze są. Jedną nawet nazwałem sanatorium dla żab, widząc jak przez lata miejsce początkowo rozjeżdżone pojazdami przerodziło się w wieczną kałużę, a później stopniowo zarastało utrzymując wieczne zasoby wody. Teraz już prawie jej nie widać z poza wybujałych mokradłowych roślin.

Wycinka za jaworczykiem odsłoniła widoki Panorama z zarośniętych już polan
Trochę ciekawiej zaczyna się za Jaworczykiem, gdzie kiedyś z okazałych polan można było podziwiać panoramę w kierunku południowym i dojrzeć miejsce, które poprzedniego dnia odwiedzaliśmy – Pustą Wielką, a bardziej w prawo już słowackie szczyty. Teraz tereny te całkowicie prawie zarosły.
Na Jaworze, czyli tuż przed Halą Łabowską, wycinka drzew odsłoniła widok na północną stronę.
Zatrzymaliśmy się chwilę, by podziwiać te nowo odsłonięte okolice, gdy od strony Hali usłyszeliśmy dźwięk trąbki strażackiej. W tym momencie zrzedła mi mina, czyżby na hali nie było tak spokojnie jak w poprzednich latach ?

Hala Łabowska
Moje obawy potwierdziły się gdy tylko tam dotarliśmy. Na samej hali i to w najfajniejszych jej miejscach był rozłożony obóz strażacki. W schronisku obsługa wydawała się zupełnie nieprzygotowana na obsługę turystów, a sfokusowana zupełnie na obozie. Bo to tu spora grupka młodzieży właśnie się stołowała, myła i załatwiała inne potrzeby. Cóż ten utrudniony dostęp do prysznica, bo jedno pomieszczenie z prysznicami na taką dużą grupę to delikatnie mówiąc deczko mało, dopełniło niesmaku tego obiektu.
Nie było gdzie wyjść ze schroniska, usiąść i popatrzyćna panoramę, która jest tak magiczna – schronisko na tle pofałdowanej dali gdzie zaczyna się Beskid Niski. Tak zatem uczciliśmy moje imieniny szklanicą piwa i poszli nieco zniesmaczeni do pokoju.
Ta sytuacja przywołała wspomnienia, wspomnienia przywołanej w Schronisku Nad Wierchomlą wycieczki.
Wtedy, gdy tylko opuściliśmy Schronisko Nad Wierchomlą usłyszeliśmy tupot nóg. Dogonił nas chłopak samotnie wędrujący po Beskidach. Ponieważ dobrze znałem samotne wycieczki i potrzeby z tym związane, przyjęliśmy go do naszej grupki. Wtedy też na Hali Łabowskiej był obóz, a właściwie kolonia, która mieściła się w samym obiekcie. Nam pozostały rozstawione na polanie duże namioty wojskowe.
Na trasie do hali spotykaliśmy grupkę młodzieży prowadzoną przez gościa lekko przy tuszy, jak teraz sobie myślę to może właśnie tak jak my teraz.
Przy schronisku zajęliśmy sąsiednie namioty. Gość był niesamowity i za to co robił należał mu się szacunek. Prowadził zebraną grupkę młodzieży, jednocześnie krótko ich trzymając. Zaprzyjaźniliśmy się z nimi. Młodzież przedstawiała różne skecze, my rozmawialiśmy o górach. Czas, mimo tak nie schroniskowego podejścia gospodarzy upływał miło. Sytuacja zupełnie podobna do dzisiejszej, tylko że dziś czuliśmy niesmak.

Wierch Nad Kamieniem Hala Barnowska
Poranek potwierdził typowo biznesowe podejście gospodarzy do schroniska. Na samym początku był obsługiwany obóz, po prostu to oni byli pierwsi do posiłków, nam pozostała pora po nich, czyli gdzieś po godzinie 9-tej. Dobrze, że nasza dalsza droga była niedaleka, bo wyszliśmy już po godzinie 10-tej.
Odchodząc, obejrzałem się i ze smutkiem, wspomniałem poprzednie moje odwiedziny w których z nostalgią żegnałem to miejsce, teraz z niesmakiem. Nie wiem czy jeszcze będę chciał się tu zatrzymywać.
Dalsza droga zaczęła się przemarszem przez głęboki bukowy las. Przed Wierchem Nad Kamieniem las ustąpił już uporządkowanemu pobojowisku po jakiejś zawierusze, odsłaniając przestrzeń i sam szczyt.

Hala Pisana
Tu zaczęła się bardziej widokowa część wycieczki. Chwilę potem zaczyna się Hala Barnowska, duża ciągnąca się hala pełna borowin. Tym razem, choć pora na to była adekwatna ( zawodowi zbieracze też o tym mówili ) jagód było jak na lekarstwo. Nie tak jak dwa lata temu, że ciężko było przez nią przejść, bo mała czarne okrąglutkie kusicielki skutecznie to utrudniały.
Za halą znów się wchodzi w las by napotkać kolejne wieczne kałuże, a w końcu spotkać skrzyżowanie z żółtym szlakiem, który obwieszcza, że za chwilę będzie Hala Pisana.
Kiedyś była polaną widokową, a teraz z niej widać jedynie najbliższe okolice w kierunku z którego przyszliśmy. W kulminacyjnej jej części znajduje się pomnik ku czci żołnierza poległego w 1944 roku. Od tego miejsca już żegnamy wysokość 1000 m npm, bo kolejne szczyty i hale nie przekroczą jej. Kolejnym ciekawym miejscem jest Hala Kokuszczańska.

Zadnie Góry Łazisko północna panorama Hala Kokuszczańska
Ale zanim na nią wstąpiliśmy, jest takie ciekawe miejsce Zadnie Góry Łazisko. Tu poprosiłem kolegę, żeby się zatrzymał i poszedł za mną. Trochę niechętnie wstępował na błotnistą ścieżkę, dziwiąc się, że ciągnę go gdzieś w bok. Ale gdy tylko weszliśmy na polanę wszelkie wątpliwości przepadły. Rozlega się tu fajny widok w kierunku na Łabową.
Hala Kokuszczańska jest jedną chyba z najdłuższych jakie znam. Sprawdziłem na mapie i ciągnie się przez jakichś 1 kilometr.
W centralnym jej miejscu jest kamienna szopka i ołtarz polowy, a ostatnią wzmiankę o mszy Świętej znalazłem z 02 lipca 2021 roku. Nieco dalej na tej przydługiej polanie jest pomnik, nie tak dawno postawiony ku czci żołnierza niezłomnego.
Hala kończy się miejscem, skąd można zobaczyć pasmo Radziejowej.

Głęboki las przed Cyrlą Urokliwa polana tuż przed Cyrlą
Dalej już tylko las, jedna fajna, widokowa polana i Cyrla.
Prywatne schronisko, prowadzone przez bardzo miłe i mające poczucie humoru małżeństwo, które zresztą kiedyś prowadziło Halę Łabowską. Miłe i bardzo ukwiecone miejsce. Tu zostaliśmy by przetrwać nadchodzący deszcz i przywitać kolejny dzień.
A ten dzień miał być ostatnim w naszej wycieczce. Rozpoczęliśmy go obfitym i wyśmienitym śniadaniem, po to by chwilę później wstąpić na ścieżkę, którą tu przyszliśmy i na wysokości polany wejść na skrót do niebieskiego szlaku.

Makowica Cyrla
On z kolei zawiódł nas na szczyt Makowicy. Dziwny szczyt w samym środku bukowego lasu. Punkt kulminacyjny stanowi skała, na której zostały ułożone dwa kopce kamieni, tak jakby ktoś chciał podnieść o jakichś 1 metr jej wysokość.
Dalej szlak prowadzi już tylko w dół, najpierw lasem, potem trzeba przejść przez urokliwą polanę.

Polana za Makowicą
Dalej już tylko las, głęboki las, ciągnie się aż do samego skrzyżowania szlaków: już zamierającego gminnego szlaku żółtego z Cyrli przez wieś Makowica i zakręt szlaku niebieskiego, tego którym szliśmy, a skręcającego w tym miejscu w dolinę Potoku Życzanowskiego.
Tu zmieniliśmy barwy szlaku na żółty gminny.
Wchodzimy zatem na teren Pomakowicy, gdzie pierwsze chałupy są opuszczone i dawno zarośnięte, jednocześnie rozpoczyna się marsz przez tereny otwarte, uprawne łąki,
skąd widać panoramę na kolejne ramię pasma z najwyższym szczytem noszącym dumną nazwę „Nad Garbem”, okolicznych wzgórz zalewu rożnowskiego, być może można dostrzec Mogielicę, a nawet zbocza Gorców, ale na pewno po lewej stronie pasmo Radziejowej.
Piękna panorama, ale za chwilę wkraczamy w wieś Pomakowicę, która wiedzie już asfaltem, przez dolne lasy i łąki do Życzanowa.


Głęboki las Pomakowica Pomakowica

Strona główna

Meni

Szlakami Wspomnień
odwiedzin 5442